"Dla mnie początki CHOREI to Tańce Labiryntu, praktykowane jeszcze w Gardzienicach, w ramach OPT. Zaproponowana przez Elżbietę Rojek formuła praktyki tanecznej, związanej z ikonografią antyczną, utrwaloną na ceramice z VI i V w. p.n.e., była rozwijana przez nas dwie, z towarzyszeniem młodych ludzi z Lublina. Osoby te Ela "wyczaiła" podczas korowodu Bakchicznego, organizowanego na studenckich Juwenaliach.
Co to były za persony! Barwne, oryginalne, można by powiedzieć - egzotyczne postaci, zaangażowane w różne studenckie inicjatywy artystyczne. Lublin w latach 70-tych, 80-tych, 90-tych, był mekką takich inicjatyw. Nie chcę wymieniać tutaj nazwisk, bo boję się, że mogłabym kogoś pominąć. Przydałoby się sporządzić taką listę, ale wspólnymi siłami.
Dla nas dwóch, po drylu gardzienickim, była to nauka cierpliwości, pokory i nowego ekscytująco kolorowego świata. Pamiętam rozmowę wstępną, dzisiaj powiedzielibyśmy "casting", do gardzienickiej Akademii Teatralnej, podczas której padło pytanie: czy jesteś w stanie pozbyć się swoich długich paznokci, ponieważ mogą być one niebezpieczne, np. podczas działań partnerskich i akrobatycznych. Padła odpowiedź: "Nie". Tańce labiryntu "łyknęły" tę osobę. Wielu z nich miało już na swoim koncie udział..., reżyserowanie spektakli.
Dla mnie nauką było przyzwyczajenie się do nierzadko dwugodzinnych spóźnień ludzi na próby. Wszyscy byli bez kasy, więc powszechnym stało się podróżowanie stopem między Lublinem a Gardzienicami. W związku z tym można by przytoczyć parę przygód. Ale to pewnie materiał na jakąś książkę.
Ponieważ nie czas i miejsce na to, żeby się rozwodzić, powiem tylko, że stosowana w Tańcach Labiryntu metoda/forma działań była nośna, energetycznie właściwa i skuteczna, też pod kątem zainicjowania nowej i długotrwałej artystycznej przygody, jaką była CHOREA. Długo jeszcze potem mogliśmy czerpać z tego źródła..."
Dorota Porowska
