"Wspomnienia... CHOREA to przyjaźnie, działanie, przygoda, praca. Studia na temat tańca, godziny tupania w kamień, drewno, ziemię - no dosłownie - we wszystko.
A początek? To inspiracje wykładami Lecha Trzcionkowskiego o chorei właśnie, to studia nad "Choreia Muza i bóstwo w religii greckiej" Edwarda Zwolskiego, to cudowne wykłady Krzysztofa Bielawskiego. To nieustająca fascynacja światem antyku - choreą właśnie. Dzikością i nieokiełznaniem Bachantek, Menad, Satyrów.
O początku świetnie napisała Dorotka (Dorota Porowska), bo dla mnie CHOREA to też "Tańce Labityntu", a "Tańce Labiryntu" to właśnie ta galeria niezwykłych, inspirujących postaci - tych co zostały/li w teatrze, ale też tych, które/rzy są gdzieś tam w świecie i robią równie niezwykłe rzeczy. To była nasza siła, nasz potencjał, nasze wyobrażenia, nasza dzikość i potrzeba.
Dla mnie "Tańce Labityntu" miały początek w starej gardzienickiej chacie, w której zamknęłam się na dwa tygodnie z albumem z wazami z V w.p.n.e. - złotego dla sztuki greckiej - złotego też dla mnie, choć raczej nie w sensie finansowym, ale w sensie tego, co stamtąd wyniosłam. Zamknęłam się z samotności, bezsilności, dlatego, iż każdy/a z Gardzieniczanek/czan pracował w parze, a ja pary nie miałam, bo nie umiałam jej mieć, i przed lustrem godzinami ćwiczyłam pozy z albumu i łączyłam je w całość - w jeden taniec - taniec Satyrów. A potem więcej i więcej choreografi - już nie dało się powstrzymać tego koła.
A potem - jak pisała Dorotka - początek wspólnej pracy, tworzenie formacji, ściąganie tych wspaniałych, młodziutkich, dzikich, nieokiełznanych postaci lubelskiego, łęczyńskiego, świdnickiego światka i półświatka. Dobry był to czas, każdy kto tworzy to zna - dla mnie - ogromna radość, że te ciekawe osóbki nas rozumieją, że da się to przełożyć, że to działa, że nie nudzi ich to wielogodzinne tupanie, żeby więcej, żeby lepiej, żeby szybciej, lub wolniej, że to nabrało swojego życia, że udało się - ożywiliśmy te wazy!
Pamiętam Kosmos Gardzienic. Jeszcze świeża formacja - "Tańce Labiryntu" - dojrzewała dopiero. Występ wieczorny na scenie na dworze w parku. Chyba jesień. Tak, bardzo późna jesień - i nasze Menady formującej się CHOREI. Tego dnia, a właściwie nocy, bo było już późno - przymrozek, od mrozu spuchły nam stopy - pamiętam, miałam wrażenie jakbym miała poduszki na stopach - i nasze nieustraszone Menady tańczące w tym mrozie, boso, w cieniukich sukienkach; i Satyrowie ubrani w niemalże same ogony (a ogony zacne bo zdobyte u gardzienickich koni!). Panie - mieszkanki Gardzienic, często mówiły: "Ach, biedne/ni Wy. Czy nie bolą Was nogi?" A nogi chciały tańczyć.
CHOREA - wiele niezwykłych spotkań, rozmów, zabawy, śmiechu - tak bardzo byliśmy/łyśmy różnorodni/dne. Wiele osób próbowało tańczyć z nami - odpadały/li. Nie miałyśmy specjalnego kryterium, kto z nami wytrzyma, kto godzinami będzie kręcił się w kółko i się nie znudzi, kto umie zarzucać głowę Bachicznie, a nie ciągną go sztuczne włosy. No może jedynie odpada kto nie potrafi ściagnąć skarpetek, bo przecież my boso. No, może nie odpada, ale sam odchodzi.
Z anegdot... Próba tańców Bachantek przed występem... Świetne stroje - szyte przez Agatę Rojek, początkującą projektantkę mody - pokazujące ciała, nagość, inspirowane wazami (nie mogliśmy się zdecydować co do majtek, ale i tak były w miarę odpowiednie). Bardzo dobra próba i chwila przed występem - a tu niektóre z naszych Bachantek - w grzecznym makijażu i ze spinkami... No i powrót do garderoby. A ściągać te spinki! Tak - lubiłyśmy/liśmy długie niegrzeczne włosy. My byłyśmy/liśmy niegrzeczne/ni. Dzikość serca.
I tak to się wszystko zaczęło... a potem jeszcze wiele, wiele sytuacji, bycia ze sobą, przygód, deptania labiryntów w trawie, coraz bardziej muzycznie, coraz śmielej, coraz bardziej świadomie. No i niech się kręci! Aoi!"
Elżbieta Rojek
