"Z naszej podróży do Indii pamiętam bardzo wiele... Jak przyjechaliśmy do Chennai, to nie było gotowej scenografii do "Śpiewów Eurypidesa". Zapewniono nas, że zdążą postawić ją w godzinę - co oczywiście było dla nas nierealną obietnicą. Ze zdumnieniem, podziwem i przerażeniem patrzyliśmy jak trzydziestu chłopa ją w tę godzinę budowało i malowało. I co? Udało się! Takie rzeczy tylko w Indiach są możliwe!
Naszą grupą wspaniale opiekował się Yogi (Greetings!). Kiedy zapomniałam portfela z hotelu, wiózł mnie przez całe Chennai na swojej motorynce, żeby zdążyć przed wylotem samolotu. I był to skandal obyczajowy!
Pamiętam też bardzo chorą Małgorzatę Lipczyńską, której zaszkodziło indyjskie jedzenie (na kłopoty żołądkowe nie pomógł nawet wzięty z Polski alkohol) i zwijała się w łazience z bólu. Tuż przed samym spektaklem przyjechał lekarz, który bez znajomości angielskiego leczył ją podejrzanie wyglądającymi pigułkami (ale to może niech ona sama opowie). I co? Lipka spektakl zagrała i nadal żyje!
Pamiętam też podróż indyjskim pociągiem z Pawłem Korbusem, by zobaczyć słynny Taj Mahal. Na pokładzie serwowali chai (rodzaj indyjskiej herbaty) z wielkiego kotła.
Było jeszcze jedzenie rękami z liści bananowca, w knajpie która wyglądała jak indyjski bar mleczny. Lokalsi mieli z nas niezły ubaw, bo nie bardzo wychodziło nam to jedzenie rękami...
W Delhi zaś Maciej Maciaszek i Tomasz Krzyżanowski (a może to był Paweł Korbus, albo Janusz Adam Biedrzycki) kupili harmonium. Wspaniały indyjski instrument. Targowania było co nie miara (zakup trwał ponad godzinę), ale sprzedawca zszedł z ceny o 70%! Potem na lotnisku, z przerażeniem i zgrozą chłopcy z okna samolotu obserwowali, jak obsługa rzuca instrumentami, pakując je do luku bagażowego. A na harmonium do dziś gramy w naszych koncertach i spektaklach."
Małgorzata Jabłońska
