"Jedna, dwie, lub trzy podróże do Mińska na Białorusi. Wszystko zlało się w jedną opowieść, zanurzoną w oparach niepamięci i absurdu...
Widmo groteskowego "suma" (od wąsów) nad nami. Nasuwające się na niebo zwaliste cielsko, niemo poruszające bezzębnymi ustami. Jamochłon. (To po lekturze biografii wodza narodu - wydanie kieszonkowe.)
Nasi gospodarze wycieczki prosili, żeby nie nazywać pewnych spraw po imieniu - przynajmniej w obecności telefonów. No to była ksywa i dużo naszego rozbawienia i żarcików. Oni patrzyli na nas z politowaniem i lekkim rozbawieniem - bo śmiech jest zaraźliwy. Poszliśmy w celu zameldowania naszej obecności. Były krótkie przesłuchy, no bo po znajomości.
W szkole aktorskiej - rewelacja! Artiom zwisał za rękę z sufitu, dziewczyny przepiękne, kobiece, energia i pasja. Potem przyjechali do Łodzi, do Willi Grohmana. W pyle permanentnego remontu, tarzaliśmy się po modowym wybiegu, przykrytym czerwonym dywanem, toples i w końskich maskach na głowach, w działaniu według pomysłu Pawła Korbusa, pt. "Konie świata", realizowanym w ramach projektu "Rok 2012" (na ten rok przewidywany był koniec świata, według kalendarza Majów).
Wracając do Mińska - zakazane działania na ulicach. Ot stoi jeden, drugi, pojedynczo, w grupach, i wykonuje jakieś ruchy, niby zwykłe, powtarzające się, w sekwencjach i zmiennych rytmach. Uzasadnia się, dla siebie i innych, w naturalności i niewinności stania, zalegania w miejscu. Ludzie przechodzą, zerkają.
Dzisiaj część z tych, po latach bardzo już doświadczonych aktorów, mieszka w Warszawie - pewnie nie z własnego wyboru. Ciężko. Spotkałam Andrieja, Maxima, mój nowy znajomy Kiryl, no i spiritus movmens tej wielkiej wycieczki - Marusia - Marina Dashuk. Sława i chwała dla wszystkich!"
Dorota Porowska
